Wiem, że spodziewaliście się świątecznego posta, życzeń, pewnie paru zdjęć i przepisów. Wiem też, że zostaliście zaskoczeni tak długą nieobecnością z mojej strony. Wielu z Was pozostaje ze mną w stałym kontakcie, mailowym lub przez Facebook. Doceniam to i dziękuję za zaufanie. Jestem tutaj nie tylko, by przelewać gdzieś swoje myśli. To mogę robić w zaciszu domowym. Zależy mi, byście mogli z każdego wpisu wziąć coś dla siebie. Jestem tu również, by Wam pomóc, jakkolwiek ta pomoc miałaby wyglądać - rozmowa, rada, wysłuchanie. Kilka osób otworzyło się i resztę również do tego zachęcam. Wracając do meritum; dziś po raz chyba pierwszy w tym roku czuję się tak wolna psychicznie. Bez żadnych głębokich, trudnych przemyśleń, przeżyć i wątków. Dzień co prawda zaczął się zdumiewająco. Od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Spodziewałam się raczej, że skończy się na praniu, sprzątaniu i czytaniu książek, a jednak zostałam zaskoczona. Wczoraj cały wieczór odklejałam się i uwalniałam. Zmagałam się z demonami przeszłości i z samą sobą na różnych poziomach. Trudne doświadczenie. Byłam wykończona. Usiadłam po wszystkim na łóżku, położyłam przed sobą poduszkę i otuliłam ją rękoma i nogami. Położyłam na niej głowę i... zasnęłam. Padłam. Nie dałam rady podnieść się. Obudziłam się jakiś czas później z bólu. Bolały mnie nogi. Nie czułam ich, ale czułam ten ogarniający wszystkie moje nerwy i naczynia krwionośne ból. Nie do opisania. Oczy wciąż miałam zamknięte, jakby zaklejone, a jednak widziałam przez nie co się dzieje i gdzie jestem. Podniosłam głowę do połowy - nie miałam sił na większy wysiłek - i wręcz rzuciłam swój tułów na łóżko. Czułam się jak wąż bez ogona. Jedyne co byłam w stanie zrobić to zarzucić swoje ciało na bok, ale nogi wciąż były nieruchome. Przez zamknięte oczy i zaciśnięte zęby cicho krzyczałam 'Nogi. Tak bardzo bolą mnie nogi.', ale nikt nie słyszał. Nikt nie słuchał. I z tą świadomością zasnęłam. Chwilę walczyłam z bólem i stwierdziłam, że albo odpadną mi nogi albo do rana ból przejdzie. Cieszę się, że z tych dwóch opcji ta druga okazała się rozwiązaniem. Gdy obudziłam się miałam gonitwę myśli w głowie. Jakby otworzył się jakiś kanał. Jakbym w końcu była w mocy, by objąć psychicznie i mentalnie wszystkie wydarzenia i aspekty mojego życia. Dosłownie wszystko co miało wpływ na moją istotę. Po chwili zaczęło mnie to przytłaczać, więc włączyłam telewizję, żeby zająć czymś myśli. Zadziałało. Myśli nie były już tak intensywne i w takim nadmiarze, ale czułam w ciele, w duszy i gdzieś jeszcze głębiej, że jak tylko wstanę z łóżka nastąpi jakaś zmiana. Czułam, że przypływa do mnie jakaś energia, którą kiedyś bardzo dawno temu poznałam i która towarzyszyła mi przez jakiś period. A był to czas życia lub śmierci. Potrzebowałam wtedy czegoś, co pomoże mi przeżyć. Walczyłam o przetrwanie. Później ta właśnie energia pojawiła się w moim życiu raptem kilka razy, ale zapamiętałam te uczucie całą sobą. Każdym możliwym zmysłem, każdą komórką mojego ciała. Gdy więc dziś poczułam, że zbliża się coś niezwyczajnie znajomego, zaostrzyłam się, zatrzymałam na chwilę i czekałam na wyzwalacz...
i wiesz co? Doczekałam się :) Nie był tym razem tak oczywisty i silny. Nie był to moment, chwila, ta sekunda; ale byłam tego świadoma i jest to jedno z najpiękniejszych doświadczeń jakie można przeżyć. Poznać siebie i poczuć na wszystkich poziomach jedność. W tym wszystkim pomogła mi pewna bardzo oczyszczająca rozmowa. Niby wiadoma, kolejna na ten sam temat, a jednak inna. Było w niej coś zdecydowanie odmiennego. Coś sprawiło, że cała sprawa stała się dla mnie tak bezsporna, jednoznaczna i niepodważalna w swym niezdecydowaniu i swej zawiłości, że choć nie potrafię wytłumaczyć tego słowami nawet sobie, to doskonale czuję jej istotę i prawdę w niej zawartą. Dziękuję Tobie za tę rozmowę.
Piszę dziś więcej o czuciu niż o wiedzy. Dziś przez cały dzień czułam. Nie wiedziałam. Nic nie wiedziałam, ale czułam i dzięki czuciu byłam tu i teraz w całości i to pomogło mi zrobić różnicę.